Wyrosła w gospodarstwie rybackim na Roztoczu. Na pewnym etapie życia zamarzyła jej się jednak praca w branży kosmetycznej. Gdy osiągnęła w niej sukces, okazało się, że wezwała ją…woda. Zatęskniła do stawów i ryb. Anna Kuśmierczak-Kuceł z powodzeniem podbija sektor rybacki. Ma także swoją misję – dąży do tego, by Polacy jedli karpie nie tylko od święta. O swojej pasji opowiedziała Marii Sikorskiej, autorce telewizyjnego programu „Z klimatem i z pasją”.
Mówią o Pani, że chyba urodziła się Pani w woderach…
– Urodzić się nie urodziłam, ale wychowałam z pewnością! Jesteśmy wraz z bratem Irkiem trzecim pokoleniem, które zajmuje się gospodarstwem rybackim w Bełżcu. Najpierw gospodarstwem zajmował się dziadek Albin, potem tata Antoni, a teraz działamy w nim my. Na początku przyjeżdżaliśmy w weekendy na wieś do dziadków do gospodarstwa, potem wiele nauczyłam się właśnie od taty, który zabierał nas na stawy i łowiska. Uwielbiałam to. Pamiętam, że był płacz, gdy tata nie chciał mnie ze sobą tutaj zabrać, bo było zbyt zimno. Od kiedy jestem na świecie, uczestniczyłam w każdym etapie rozwoju gospodarstwa, więc trudno dziwić się, że wrosłam w to miejsce.
Karpie wezwały na Roztocze
Nigdy nie buntowała się Pani, że już na te stawy nie chce jeździć?
– Nie, buntu nie było. W liceum stwierdziłam jednak, że chcę podróżować po świecie – stąd studia w Warszawie – stosunki międzynarodowe. Czułam, że rybactwo zabiera mi w pewnym sensie moją kobiecość. W gospodarstwie zwykle jest błoto, woda, nosiłam ciężkie buty, dookoła głównie grono męskie, a ja rodzynek w ich gronie. Wyruszyłam więc w ten wielki świat. Zafascynowałam się pewną firmą kosmetyczną, dla której zaczęłam pracować. Nieskromnie przyznam, że odnosiłam w niej spore sukcesy, ale gdy kariera świetnie się rozwinęła, poczułam wtedy, że to nie moja bajka…Ta woda….woda wezwała mnie do siebie. Zatęskniłam do stawów. I wtedy wróciłam tak świadomie na Roztocze i zaczęłam tu działać.
A co najbardziej kocha Pani w tych stawach, w tym gospodarstwie?
– Ja uwielbiam kontakt z ludźmi, ale te stawy o poranku są cudowne – cisza, mgły, budząca się do życia przyroda. Ja jestem z nią, a ona ze mną. To jest piękne. Sama praca przy rybach przynosi mi spokój. Po prostu czuję się spełniona w tym, co robię. Moje korzenie zapuściłam w gospodarstwie.
Kobieta z podbierakiem
Czynnie uczestniczy Pani w pracach w gospodarstwie. Czy widok Pani w woderach na stawach dziwi przyjeżdżających tu gości?
– Moi koledzy rybacy widzą mnie na różnych konferencjach elegancko ubraną, w szpileczkach, sukience i gdy przyjeżdżają do nas po odbiór ryby, to mnie po prostu najzwyczajniej w świecie nie poznają! Dziwią się, bo ja naprawdę w gospodarstwie normalnie pracuję jak rybak. Czasami bywa także, że gdy pod karczmą łapię rybę podbierakiem, ludzie robią mi zdjęcia. Więc jednak to połączenie kobieta i hodowla ryb jeszcze – może nie szokuje, ale dziwi.
Czuje Pani, że przeciera kobietom szlak w sektorze rybackim?
– Jak trzydzieści lat temu zaczynałam jeździć na różne szkolenia i konferencje dla sektora rybackiego, to na dwieście osób było dosłownie cztery kobiety. Także ja byłam jedną z niewielu kobiet podczas tych wydarzeń. Teraz jest nas zdecydowanie więcej. Choć muszę przyznać, ze wiele z nich raczej zajmuje się sprawami biurowymi i marketingiem w gospodarstwie. Ja nie potrafię stać na grobli, naprawdę! Muszę wejść do stawu po prostu, uwielbiam to! Dlatego zachęcam koleżanki po fachu: wyjdźcie z biura! Idźcie na łono natury!
Jak pracuje się w gospodarstwie z rodziną?
– Tata był moim pierwszym nauczycielem, wiele się od niego nauczyłam. Przede wszystkim zaszczepił mi i bratu miłość do stawów, ryb. Potem, gdy dorosłam, razem z tatą rozwijaliśmy gospodarstwo. Razem wdrażaliśmy nowości. W pewnym momencie jednak, gdy zostałam już współwłaścicielką gospodarstwa, sukcesja okazała się być niełatwym procesem. Ja miałam swoje zdanie, a tata swoje. Doszliśmy jednak do porozumienia. Z bratem także wspaniale mi się współpracuje. Każdy ma swoją pulę obowiązków. Ja zajmuję się finansami, zdrowotnością ryb, karmieniem. Brat sprawami technicznymi, transportem, ogólnym stanem infrastruktury i skupem zboża. Wszystko ze sobą konsultujemy.
Nie tylko na święta
Przy gospodarstwie funkcjonuje karczma. Kto wpadł na pomysł jej funkcjonowania?
– Najpierw przyjeżdżający tu ludzie. Zachęcali nas, byśmy stworzyli tu małą smażalenkę. Najpierw przekonał się do tego tata, a potem on przekonał o słuszności tego pomysłu mnie. Karczma jest otwarta od dziesięciu lat. Ryby we wsi Bełżec hodowane są w sposób prawie ekologiczny, tradycyjny i z wielką pasją. Dokarmiane są jedynie zbożem, co ma przełożenie na ich smak. Ja kocham karpie i ubolewam nad tym, że najczęściej sięga się po nie przy okazji Bożego Narodzenia. Karpie powinniśmy mieć w menu nie tylko od święta, bo są bardzo zdrowe. Ich mięso jest bogate w kwasy omega 3 i omega 6, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Mam dwie Perły Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Lokalnego, za nasze produkty lokalne. Cztery produkty wpisane na listę produktów tradycyjnych. Mamy w karczmie karpie w różnych odsłonach – karpburgera, sushi z karpia surowego i wędzonego, pierogi z mięsem karpia. Cieszą się one naprawdę dużym powodzeniem.
Widzicie, że tata jest w Was dumny?
– Tata na początku się troszkę obawiał przekazania gospodarstwa w nasze ręce, ale teraz naprawdę cieszy się, jak widzi jego rozwój. Jest już spełniony na emeryturze. Został tak wychowany, że mało chwali. Jednak jego pełne dumy spojrzenie, gdy przyjeżdża do gospodarstwa wystarczy. Jak widać, z sukcesem zaszczepił w nas swoją pasję
Źródło: agronomist.pl
Zobacz też: https://www.pprol.pl/polska-jest-zaglebiem-produkcji-i-konsumpcji-karpi/